Poziom ligowy spadł poniżej oczekiwań i można się było tego spodziewać. Każdy, kto choć trochę interesuje się siatkówką, doskonale wiedział, że przeprowadzone przed sezonem transfery nie zwiastują wyrównanej i pełnej walki ligi. Widzimy jak jest - mamy 4 mocne zespoły, a później grupę ekip, które solidną grę przeplatają fatalną. Do tego wszystkiego docierają do nas informacje, że minimum 2 kluby mają ogromne zaległości finansowe w stosunku do obecnych jak i byłych zawodniczek. Nic więc dziwnego, iż w eterze pojawia się wiele sugesti, co moglibyśmy zrobić, aby podnieść poziom ligowy i jednocześnie być świadkami dużo bardziej widowiskowych spotkań. Bo czy można walczyć o coraz większą popularność siatkówki kobiet w Polsce, transmitując mecze, które poziomem wołają o pomstę do nieba? No, nie. Zmniejszenie ilości zespołów do 10, zamknięcie ligi, zwiększenie ilości zagranicznych zawodniczek... Pomysłów jest cała masa. A co sprawdziłoby się naszym zdaniem?
fot. Głos szczeciński
TRENER TO MAGNES
Dlaczego zagraniczne siatkarki nie chcą u nas grać? Być może przez brak klubów w wielkich metropoliach jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk, które przyciągałyby ofertą pozasiatkarską, być może przez kiepską pogodę i łatkę mroźnego kraju, być może płacimy za mało albo nie na tyle dużo, aby zawodniczki miały wybrać mało znane w Europie Opole czy Radom na rzecz słonecznej plaży w Grecji. Ale przede wszystkim - bo nie mamy szkoleniowców, którzy swoim autorytetem mogliby je skusić. I aż dziwne jest, że nikt nie zwraca na to uwagi! Wyobraźcie sobie, że chcecie szkolić swój warsztat, stawać się coraz lepszą siatkarką, a waszym mentorem ma być człowiek, o którym jesteście w stanie znaleźć w internecie jedynie 3 zdania na Wikipedii.
Popatrzmy choćby na ławkę brązowych medalistek Mistrzyń Rumunii - trenerem na początku sezonu był Marco Musso (w dorobku solidne zespoły ligi włoskiej, jak choćby Busto), następnie jego stery przejął Guillermo Hernandez (m.in. Galatasaray). Paryż, w którym gra Natalia Murek - tutaj dowodzi Alessandro Orefice (na koncie kadry narodowe Słowenii czy Estonii). Nantes, które nieraz sprawiało problem naszym ekipom w europejskich pucharach kierowane jest przez Cesara Hernandeza, który wraz z Lavarinim prowadził przez lata kadrę Korei i był asystentem w wielkich klubach jak Lokomotiv Baku czy Vakifbank, nawet greckiemu Olympiakosowi trafił się Lorenzo Micelli, a na Węgrzech w ekipie Vasas Obuda (która niemal ograła Budowlanych), ster sprawuje Giannis Athanasopoulos, który zrobił przez lata wiele dobrego z ekipą ze Stuttgartu. A my, kim mamy się pochwalić? Bo co przeciętnej europejskiej siatkarce będzie mówiło nazwisko Dąbrowski, Grabda czy Michalczyk (z całym szacunkiem). Skoro nie stać nas na wielkie siatkarskie nazwiska, zainwestujmy w trenera, a on stworzy nowe gwiazdy od podstaw. Może tędy droga? Oczywiście nie chodzi o to, że polski trener jest gorszy - sami widzimy jak świetną pracę wykonuje w Chemiku trener Michor czy trener Piekarczyk w Bielsku, a i porządni zagraniczni trenerzy czasem się trafią, czego przykładem może być Martino Volpini, dzięki, któremu Bydgoszcz odżyła. Gdyby tylko nie kontuzje, to z pewnością mogłaby nawet walczyć o 5 miejsce w tabeli. Warto zatem zacząć budowę składu od nazwiska trenera z dorobkiem, a później powinno być już tylko łatwiej, aby zachęcić siatkarki czymś więcej niż wypłatą.
CZY 12 TO ZBYT WIELE?
To w sam raz. Nie ma po co kroić liczby uczestniczących zespołów, bo naprawdę jest komu grać. Większym problemem jest po prostu dobór zawodniczek. Dodatkowo wprowadziłoby to zamieszanie w kontekście 1 ligi, która po obecnym sezonie i tak zostanie zmniejszona do liczby 12 ekip, a trzeba przyznać, że poziom w niej poszedł do góry i obecnie 3 czołowe zespoły (Piła, Nowy Dwór Mazowiecki i Warszawa) zawzięcie walczą o to, komu przypadnie awans na najwyższy poziom rozgrywek w Polsce, a dodatkowo w razie awansu będą gotowe pod każdym względem, aby nie stać się beniaminkiem do przysłowiowego lania.
Wracając do cyfr - 8 zespołów awansuje do fazy play-off, nieszczęśnik z 12 miejsca spada, a ekipy z miejsc 9-11, mogą sobie pograć o tzw. pietruszkę. Tutaj ciekawym pomysłem byłoby wprowadzenie fazy play-out - drużyny rywalizują ze sobą (miejsca 9-12, 10-11), wygrani utrzymują ligowy byt, a przegrany duet mierzy się z miejscami 1-2 z 1 ligi kobiet. Więcej dramaturgii, więcej emocji, a przecież o to chodzi! Mamy także o co grać, aż do ostatniego meczu w sezonie. Miejsce na pokazanie swoich możliwości otrzymują czołowe zawodniczki z zaplecza - wszystko się zgadza. Tylko czy ktoś na to wpadnie?
PIKSELOWE TRANSMISJE LUB ICH BRAK
Słynny już ,,Toster TV'', czyli rewolucyjne narzędzie Polsatu BOX, aby być na bieżąco z meczami siatkarek, zawodzi coraz bardziej. Transmisji nie ma i nie będzie, a jak jest, to można policzyć kwadraciki na ekranie i zgadywać, kto właśnie zaatakował. No, ale od czasu do czasu przeproszą, że transmiji nie było. Nikt jednak nie przyzna się do odpowiedzialności za skandaliczne mankamenty. Skargi zatem można sobie pisać, ale po co? I do kogo? Dodatkowo tragiczna jakość przekazu, często połączona z monotonnym komentarzem. Chętnych, aby wydać kilkadziesiąt złotych na te atrakcje nie brakuje, ale jest ich coraz mniej i będzie ubywać. Tak to właśnie jest, gdy nie traktuje się kibiców na poważnie. Ten sposób przekazu trzeba zdecydowanie lepiej opakować lub po prostu się go pozbyć. Nie wspominając o zakazach transmisji meczów Pucharu Polski, które dla wielu ekip z niższych lig byłyby świetnym rodzajem promocji.
Wiele też mówi się o doborze meczów do transmisji - tutaj jednak trzeba być sprawiedliwym i pozwolić każdemu z klubów na podobną ilość transmitowanych spotkań. Jest to ważne m.in. w kwestii sponsorów, którzy przecież chcą się pokazać szerszej publiczności. Mimo to dobór transmisji często doprowadza do pytania czy wybory te odbywaja się za pomocą koła fortuny? Już któryś sezon z rzędu hity kolejki nie mogą liczyć na obecność w ramówce, a w tym samym czasie pokazywane są spotkania grane na bardzo niskim poziomie. Trudno w tej sposób pozyskać nowych kibiców...
MÓJ KLUB MÓJ PAN?
Okienko transferowe zamyka się wraz z końcem stycznia. Sezon potrwa jeszcze kilkanaście tygodni, a co jeśli siatkarki ciągle nie będą otrzymywać pensji? Mają mimo wszystko pojawiać się na treningach, dawać z siebie wszystko w meczach i liczyć, że być może trafi im się wypłacalny klub w przyszłym sezonie? Umowa, umową, ale skoro nie wywiązuje się z niej pracodawca, to dlaczego miałby pracownik? Zmierzam do tego, iż po okresie stycznia możliwe są jedynie transfery medyczne. Być może warto pozostawić dodatkową furtkę w postaci transferów dla siatkarek, w stosunku, co do których, klub nie wywiązuje się z ustaleń? Za coś w końcu trzeba przeżyć, aby otrzymać pierwszą wypłatę w nowym klubie. Jednak nawet i ja zdaję sobie sprawę, iż brzmi to zbyt pięknie. Po zamiataniu pod dywan spraw m.in. Kalisza, ciężko jest mieć jakiekolwiek oczekiwania w tej kwestii.
TRANSFEROWE PIEKŁO
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż TauronLiga z bycia trampoliną do poważniejszych wyzwań, stała się mieszanką przeciętnych zawodniczek, wyciąganych z odmentów przeróżnych lig europejskich. Zagraniczne transfery opisać można jedynie delikatnym stwierdzeniem - kiepskie. Szkoda, że w tym wszystkim już od lat brakuje miejsca na odwagę i zatrudnianie być może mniej doświadczonych, ale piekielnie zdolnych siatkarek. Przypomnijmy, że to u nas swojej pierwsze poważne kroki stawiały Indy Baijens, Katarina Lazović-Dangubić, Kiera Van Ryk, Kara Bajema czy Alexandra Frantti. Jeśli popatrzymy na tegoroczne składy, to ciężko znaleźć zagraniczne zawodniczki, które z powodzeniem mogłyby udać się do ligi włoskiej czy tureckiej.
Poziom spadł też ze względu wyjazdów zagranicznych reprezentacyjnych zawodniczek - Stysiak, Smarzek, Gryka, Szczurowska, Rasińska, Różański, Czyrniańska czy Martyna Łukasik, ale także wielu solidnych siatkarek, które przez lata stanowiły o sile wielu zespołów, jak choćby Majkowska, Justyna Łukasik, Kucharska, Adamek, Murek czy Świstek. Ptaszki ćwierkają, że kolejne mogą być Piasecka, Fedusio czy Korneluk. W końcu mamy to, czego tak bardzo chcieliśmy od wielu lat - odważnych wyjazdów do zagranicznych zespołów, aby się rozwijać i nabierać doświadczenia wśród gwiazd. Coś za coś - mocna kadra, ale słaba liga. Trzeba zastanowić się zatem jak te dziury w składach można załatać.
fot. Maciej Zdziarski
ZAGRANICA CZY MŁODZIEŻ?
I tutaj kluczową rolę odgrywają oczywiście młode adeptki siatkówki z SMSu czy innych ekip juniorskich z całej Polski. Pytanie tylko jak poradzić sobie z masowymi wyjazdami zdolnych juniorek do USA? Czy jesteśmy w stanie zatrzymać te najbardziej obiecujące nazwiska? I oczywiście wyłapać później te powracające? Tutaj przydałby się model serbski - zespoły w tejże lidze składają się z głównie z juniorek, a wzmacniane są 1-2 doświadczonymi siatkarkami, często zagranicznymi. Tent Obrenovac w tegorocznej Lidze Mistrzyń pokonał m.in. zespoły ze Schwerina czy Paryża i urwał seta Eczacibasi, a Serbki w swoim składzie miały zaledwie jedną zagraniczną przyjmującą. Można? Można.
Czy sensownym pomysłem może być poszerzenie liczby zagranicznych zawodniczek, które mogą przebywać w tym samym czasie na boisku? Moim zdaniem zdecydowanie nie. W Niemczech doprowadziło to dosłownie do katastrofy lokalnych zawodniczek, a główne skrzypce w zespołach tejże ligi grały głównie Amerykanki i Holenderki. Dużo lepszym pomysłem wydaje się być kontraktowanie młodszych siatkarek i odwaga we wprowadzaniu ich w rytm meczowy. Regularne granie to najlepszy sposób na rozwój.
AMERYKA ROZBIŁA BANK
Pocieszać można się faktem, iż poziom spadł w całej Europie, a nazwiska nie zachwycają nawet we Włoszech, gdzie mistrz kraju bije Scandicci do 14 i 15 punktów w setach. Liga niemiecka dosłownie się sypie, a ekipy z całej Europy muszą szukać wzmocnień wśród coraz to bardziej egzotycznych narodowości, bowiem dwie amerykańskie ligi skradły ogrom nazwisk, które mogłyby stanowić i stanowiły już w przeszłości o sile wielu ekip. W Stanach grają m.in. Iga Wasilewska, Madison Bugg, Kelsey Robinson-Cook, Carli Lloyd, Chiaka Ogbogu, Micha Hancock czy Raphaela Folie, a to tylko kropla w morzu solidnych nazwisk, które z pewnością mogłyby występować wśród czołowych drużyn w Europie.
Gdzie szukać alternatyw? W każdej z europejskich lig, bez wyjątków. Trzeba wyszukiwać perełek, śledzić rankingi i próbować pozyskać te najlepsze z siatkarek, nawet jeśli pochodzą z mało siatkarskich krajów.
JAK BĘDZIE ZA ROK?
Zakładając, iż corocznie karierę kończy 4/5 siatkarek, a już teraz słyszy się, że kolejne kadrowiczki otrzymują oferty zagraniczne, z dozą pewności można stwierdzić, iż poziom może spaść jeszcze bardziej. Pytanie czy kluby poczynią postępy i zatrudnią już od początku sezonu solidne nazwiska, a nie nieznane nikomu średniaczki i czy najzdolniejsze siatkarki młodego pokolenia z SMSu czy 1 ligi, otrzymają szansę, aby pokazać się na ligowych parkietach? Świetne wrażenie robią np. Wiktoria Szewczyk, Zuzanna Suska czy Agata Milewska i pokazują, że warto na nie stawiać. Co z przyszłością Kalisza i Wrocławia? Czy ktokolwiek będzie chciał grać w klubach, które mają ogromne zaległości finansowe i jest to jawna informacja? Czy pojawi się kolejny mocny gracz na rynku, który pociagnie do góry poziom ligi? To wszystko to na ten moment luźne pytania rzucane w eter. Pozostaje mieć nadzieję, że coraz to lepsi trenerzy będą trafiać na nasze ławki, kluby przestaną podpisywać kontrakty z przeciętnymi zagranicznymi siatkarkami i zaryzykują sprowadzając na nasze boiska wielkie talenty młodego pokolenia. Jednak rzeczy do uporządkowania jest tak wiele, że ciężko stwierdzić od czego możnaby zacząć. Czy trafi się nareszcie ktoś, kto uderzy pięścią w stół czy nadal będziemy przyglądać się równi pochyłej w kierunku dna? Przekonamy się za kilka miesięcy.
Komentarze
Prześlij komentarz